poniedziałek, 11 lutego 2013

Zimny lot, ściany ciepła i relatywność potrzeb.


Na lotnisko w Warszawie zdążyliśmy bez problemu, byliśmy nawet za wcześnie, co może okazało się dobra, bo kolejka do odprawy była zaskakująco długa i wydawało nam się, że jakoś tak bardzo dużo ludzi w niej stoi. Zazwyczaj ogonki do odprawy bywają krótsze i szybciej się poruszają. Stojąc na końcu lotniskowego układu pokarmowego zastanawiałem się cały czas nad tym, czy to co napisano o owczym pędzie w GW da się jakoś obalić. Czy to dotknęło mnie na tyle mocno, czy słusznie kupiliśmy te bilety i czy rzeczywiście przepłacimy jak diabeł za wszystko co tam nas spotka. A może da się udowodnić, że wyjazd na Malediwy to owszem wydatek, ale nie taki jak wszyscy straszą. Bo w końcu to od nastawienia samego podróżującego zależy to, czy wróci z tarczą czy nie.

Jeżeli chce się opływać w luksusie, jeżeli chcę, żeby lokalna ludność nosiła za człowiekiem bagaże, a drink palemką podawany był zaraz po wypiciu poprzedniego - to może rzeczywiście lepiej pojechać na Złote Piaski w wersji all inclusive, wtedy nie zbankrutujemy, ale jeżeli moim celem jest zobaczenie tego, co w Malediwach doceniam najbardziej - to może się uda nie odchorować tego aż tak bardzo? A czego mogę się spodziewać tam na miejscu? Po pierwsze przyrody. Atole są przepiękne, niezależnie, czy patrzę na wodę z leżaka pięciogwiazdkowego hotelu, czy z plaży niezamieszkałej wyspy, zwykłych ludzi, mieszkańców, którzy obdzierają swoim byciem obraz Malediwów, jako raju na ziemi, gdyż mają brudne miasto - stolicę, wąskie uliczki, śmiecą na chodnikach a przede wszystkim są, mieszkają w zwykłych budynkach, łowią ryby i sprzedają je na targu. Tego nie widzą turyści, którzy zaraz z lotniska lecą taksówką powietrzną na wyspę zamieszkałą jedynie przez gości i obsługę hotelu, który zajmuję jej większość.

Ktoś może powiedzieć, że przecież nie po to leci się na Malediwy, żeby łazić po mieście tylko leżeć w obciekającym wysokim standardem obsługi ośrodku a ze zmatrwień wybierać musi to, że dzień jest krótki albo mango zbyt kwaśne. Ludzie o takim nastawieniu bezsprzecznie muszą mieć gruby portfel. A my, jako eksploratorzy tego co prawdziwe chcemy tak pogodzić przyjemne z optymalnym, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko lazur wody z poziomu basenu na plaży.
Takie rozmyślania dopadały mnie wielokrotnie w samolocie, na lotnisku w Dubaju a potem po przylocie do Male, kiedy ściana ciepłego powietrza uderzyła nas na schodach podstawionych pod przednie drzwi Boeinga 777-200, którym bezpiecznie wylądowaliśmy na płycie portu lotniczego imienia Nazira.

Sama podróż minęła bez większych niespodzianek, linie Emirates szczycące się super cateringiem nas nie zawiodły, mimo iż jedzenie w takim chłodzie służy niczemu innemu jak tylko drobniejszemu przegryzaniu kawałków pożywienia poprzez permanentne szczękanie górnych jedynek o dolne. Tak jakby Dubajskie linie mając świadomość temperatury w stolicy Zjednoczonych Emiratów chciały za wczasu wszyskich wychłodzić - przygotować na zupełnie inne doznania imienia pana Celsjusza.

Kultura firmowa nakazała zafundować nam na wspomnianym lotnisku darmowy posiłek, więc czekanie na przesiadkę okraszone było kulinarnie, a ponieważ Dubaj to literalnie tygiel kulturowy, Tata wziął hinduskie a Mama Tajskie. Pysznie. Wybornie.

Chcieliśmy jeszcze jedno udowodnić. Że da się przespać na Malediwach noc zupełnie za darmo. Że taka noc może przynieść dodatkowe atrakcje, bo przybliżyć może życie codzienne Malediwczków. W tym celu napisałem do osób zrzeszonych na portalu Coachsurfing zapytanie, czy ktoś mieszkający w Male nie chciałby przenocować dwóch szaleńców z Polski, którzy przeprowadzają test - przeżyj na Malediwach tydzień poniżej 10 000 zł - czyli prequel do serii filmów Mission Impossible. Udało się i już zaraz po wylądowaniu spotkaliśmy się z Rudy'm - francuskim pilotem, który pracuje na miejscu jako kierowca lądujących na wodzie awionetek. Sympatyczny i nastawiony otwarcie na ludzi, którzy śpią na jego kanapie człowiek zaprosił nas do siebie do domu, z przekonaniem rzucił " czujcie się jak u siebie". W skrócie opowiedział nam o lokalnych zwyczajach, gdzie warto iść gdzie nie, gdzie jest drogo a gdzie warto popłynąć, bo nie ma tamludzi. Potem wyszliśmy na coś na ząb do bistro niedaleko od mieszkania - ( kawa około 5 dolarów - czyli trochę drożej niż w u nas w najpopularniejszej sieci z kawami)- dla przykłądu duża zupa z kluskami około 8 dolarów, więc może to tanio nie jest, ale też bez przesady.

Male jest brzydkie i brudne. Rudy mieszka w Male właśnie. W Male nie ma plaż, ale są łodzie na plaże. W male nie ma ośrodków o tysiącu gwiazdek, ale jeżeli już bardzo, bardzo chce się je zobaczyć, można tam popłynąć i wrócić tego samego dnia. Można wszystko, a skoro można to będziemy chcieli wszystkiego tego, na co mamy ochotę spróbować. I mieć po wszystkim na waciki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz